Komentarze: 1
Tematem, który przewija się przez różne parafilikne fora i powraca regularnie jest to, czy ten no... małe bara-bara z transwestytą to zdrada, czy też nie zdrada? Interpretacje, jakie udaje się wówczas usłyszeć zazwyczaj mówią, że nie, że w żadnym razie, że przecież on nawet nie jest kobietą, że to tylko taka symulacja, teatrzyk, a nawet jeśli nie teatrzyk tylko RPG z elementami LARP-a to przecież żadna kobieta nie będzie zazdrosna o taką nieprawdziwą kobietę, co przecież jest facetem naprawdę i w ten deseń do oporu i w zaparte.
Oczywiście własnej kobiety, która wszelkie wątpliwości rozwiałaby najskuteczniej nikt się tutaj nie pyta, bo i po co, po co partnerkę taką niezdradą niepotrzebnie stresować.
Jeszcze ciekawsze tłumaczenia usłyszeć można z ust samych żonatych transwestytów. To nie była zdrada, "bo ja wtedy byłem kobietą".
Otóż umówmy się kochani: zdrada jest zdrada niezależnie od tego, czy zdradzamy z kobietą, z facetem, czy zielonoskórym obojnaczym przedstawicielem cywilizacji Beta Reculi. Zdrada jest i nie ma gadania, a jeśli kto temu uparcie zaprzecza, to nie z perwersyjnym seksem ma problemy, ale z logiką w ogólności.
Inne pytanie brzmi, kiedy ta zdrada się zaczyna. Czy zwykły podryw, czy spojrzenie w oczka, trzymanie za rączki, siedzenie na kolankach? Tutaj również sugeruję prostą metodę weryfikacji. Wyobraź sobie otóż drogi nie-zdradzający, powątpiewający, podrywający, iż to twoja żona / dziewczyna / partnerka zezwala lub też kokietuje aktywnie obcą osobę w analogiczny sposób. Jeśli wyobraziłeś sobie i nie czujesz nic, to znaczy, że albo faktycznie to co robisz właśnie zdradą nie jest, albo też nie zależy ci na twojej partnerce - tak czy siak prawdopodobnie nie masz nic do stracenia.
Ale uwaga: ludzie są różni, co dla jednego jest lewdwie podrywem nie-flitem nawet, dla innego już zdradą i powodem rozstania :P